środa, 29 grudnia 2010
8 faces
Idea magazynu jest bardzo prosta – to wywiady z ósemką ludzi zajmujących się projektowaniem pism. W rozmowach opowiadają oni o swojej pracy, a na koniec wybierają osiem krojów, bez których nie wyobrażają sobie życia. Poza tym jest garść artykułów na okołotypograficzne tematy. Do tego numeru dorzucono jeszcze broszurę ze stronami wzorcowymi (błagam o dobre tłumaczenie specimen) krojów Typotheque. Wreszcie mogłam zobaczyć Fedrę (także w dewanagari) w druku. Teraz jestem już w zupełności przekonana, że chcę mieć ten krój.
poniedziałek, 22 listopada 2010
Kraków
(Obligatoryjna emofotka z trampkami.)
niedziela, 31 października 2010
TypOslo #3
Właśnie się zorientowałam, że od czasu naszej epickiej wyprawy do Oslo, która pozbawiła uczestników tejże środków do życia na miesiąc, minęło już pół roku, a ja ciągle mam na dysku zdjęcia, których nie upubliczniłam. Czas nadrobić.
sobota, 30 października 2010
Król Bhodża
Z serii „Książki mają swoją historię”. Jakiś czas temu moja promotorka na indianistyce pożyczyła mi książkę, będącą monografią tekstu, na którym pewnie w dużej mierze oprę swoją pracę magisterską. Kiedy przekazywała mi opasłe, ciemnozielone tomiszcze zastrzegła, że ma ono dla niej wielką wartość – nie tylko ze względów merytorycznych, ale i sentymentalnych. Otóż moja promotorka dostała ów tom zaraz po tym, jak obroniła swój doktorat w Wiedniu od swojego promotora, który zaś dostał ją w podobnych okolicznościach od swojego opiekuna naukowego i jednocześnie autora książki. Pomijam już fakt, że to opracowanie Śringaraprakasi przeorało mój mózg, ale to też zwyczajnie bardzo ładne wydanie.
Źródła inspiracji
środa, 22 września 2010
Obroniona Ina
Trochę głupio tak o sobie, ale obiecałam Tulikowi notkę autopromocyjną. Skoro jestem już obronioną edytorką, to mogę się pochwalić, cóż takiego udało mi się obronić. Nie ma literówek w dziwnych miejscach, nic strasznego w druku się nie sypnęło, register zachowany, tylko oprawę planowałam trochę inną, ale i tak jest w porządku. No i cudowny papier w kolorze chamois. Na przyszłość powinnam jeszcze tylko zapamiętać, żeby nie wysyłać plików do drukarni o drugiej nad ranem. Czasem naprawdę lepiej się przespać i spojrzeć świeżym okiem.
poniedziałek, 6 września 2010
Jeżu klątw, spłódź Finom część gry hańb
Kupiłam kiedyś Oli na urodziny książkę Barańczaka „Pegaz zdębiał”, a Aldona przezornie wypisała z niej wszystkie pangramy. Od dziś nie będę już nic zażółcać. Od dziś używam tego:
Jeżu klątw, spłódź Finom część gry hańb.
Pojdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy!
Chrzań ufną belgijskość, tęp wyż-łódź!
„Dość gróźb fuzją”, klnę, „pych i małżeństw!”
Fałsz trwóg: judź klomb, nęć chyżą pieśń!
Filmuj rzeź żądań, pość, gnęb chłystków!
Fraszko, pluń gędźbą, wyśnij tchem żółć!
Mańkut, jeść! Włóż pchli szyfon, gędź, rąb!
O, mógłże sęp chlań wyjść furtką bździn?!...
Pójdź w loch zbić małżeńską gęś futryn!
Skłóć baśń grypą, zwędź flejtuchom niż!
Spręż waść mózg, nudź toń fikcją: „Był Hel...”
Szept: „Wchłoń gęś, mąć drób, użyźnij flaki”.
Właźże, finguj chrząstkę, pomść ból dyń!
Zgęść płyn, chwal futro - bądź mój, żeński!
Twórczość ogonkowa kwitnie też gdzie indziej. Zobaczcie. A Wiki mówi, że jeśli w Wordzie pisze się=rand(200, 99), to „óśm skrzyń fig” pojawi się na 189 stronie wygenerowanego w ten sposób automatycznie tekstu. Oczywiście sprawdziłam. Działa.
wtorek, 31 sierpnia 2010
Kafka
FontShop z okazji swoich urodzin oferuje zniżkę na 20 wybranych fontów. Codziennie prezentują jeden. Kiedy dziś zajrzałam na ich stronę, żeby nadrobić zaległości, zobaczyłam Pana K. Tak, Julia Sysmäläinen zaprojektowała krój wzorowany na piśmie odręcznym Franza Kafki. Warto zerknąć na stronę FontShopu i poczytać, co o pracy nad krojem pisze projektantka.
Mnie jednak przyszło do głowy coś innego – Kafka, jaki wdzięczny temat dla projektanta! Kiedyś mówiłam Aldonie, że „Białe kwiaty” Norwida to tekst, dla którego chciałabym kiedyś przygotować naprawdę godną oprawę typograficzną. O Kafce pomyślałam dziś to samo.
Krótki przegląd typostron pozwolił mi zorientować się, że nie tylko ja uważam Kafkę za wdzięczny materiał. Penguin wydawał go kilkakrotnie. Świetna jest stara okładka „Zamku” (+ więcej okładek Kafki), ale przede wszystkim – doskonała jest seria powyżej. Więcej z tej serii na Book Cover Archive.
Świetna graficznie jest też okładka projektu Alvina Lustiga (via Casual Optimist).
No i wreszcie jest polski projekt biografii Kafki Ryszarda Kajzera, którą widzieli już pewnie wszyscy, którzy zaopatrzyli się w Karakterowy PGR. Yummy. (via pgrdizajn.pl)
Update: doskonały zbiór okładek autorstwa Peter Mendelsunda dla Schocken/Pantheon Kafka library.
poniedziałek, 9 sierpnia 2010
Znaczy się wystawa? #3
Przedostatnia wystawa w Fundacji ZNACZY SIĘ przed jej zamknięciem na wakacje związana była z czeskim dizajnem. Książki tam prezentowane można było oglądać tylko tego jednego dnia, później ruszały w dalszą podróż. Czeskie projektowanie ma w branży status niemal legendarny (pamiętacie wpis Johna Boardley'a na ILT?). O wystawie nie ma sensu się szerzej rozpisywać: jak zwykle dobrze zorganizowana przestrzeń i tematyczny bufet. Jedyne, czego brakowało, to większa ilość białych rękawiczek, żeby można swobodnie przeglądać książki. A jeśli o książkach mowa, to dwójka moich faworytów:
Różne papierowe zjawiska były też elementem dekoracyjnym i pałętały się po całej wystawie. Nic szczególnie trudnego (gołębia też potrafię zrobić), ale wyglądało naprawdę dobrze.
I faworyt numer dwa (skojarzenia z moim „Artes”!):
piątek, 6 sierpnia 2010
Elementarz stylu
Książkę Bringhursta kupiłam jeszcze na pierwszym roku, zaraz po tym, jak się ukazała. Byłam wtedy jeszcze przed zajęciami z poligrafii i redakcji technicznej i „Elementarz stylu w typografii” okazał się jednak lekturą zbyt ciężką. Kolejne podejście zrobiłam po drugim roku, kiedy pisałam pracę o projektach Leona Urbańskiego. Z braku czasu jednak musiałam ograniczyć się wtedy do kilku wybranych rozdziałów. Teraz czas na podejście trzecie (bo chyba powinnam przeczytać biblię typografa zanim zostanę skończonym edytorem, prawda?).
Powszechnie wiadomo, że Bringhurst to nie tylko typograf, ale i (a czasem mam wrażenie, że przede wszystkim) poeta. Mnóstwo jest świetnych kawałków, które warte są wynotowanie. Zatem: dla siebie, dla potomności i aby nie zaginęło w narracji całej książki, subiektywny wybór najlepszych fragmentów.
Zasady typografii (...) [są] zwyczajami plemiennymi panującymi w magicznym lesie, w którym zewsząd słychać prastare głosy, a jednocześnie to, co nowe toruje sobie drogę, przybierając oryginalne formy. (s. 9)
W źle zaprojektowanej książce litery słaniają się niczym wygłodniałe konie w polu. (s. 19)
Samotne wiersze, powstałe gdy akapity zaczynają się w ostatnim wierszu na samym dole kolumny, nazywamy szewcami. Choć rezydują w suterenie, mają przed sobą perspektywę wyższych pięter, więc typograf nie musi się o nie martwić. Końcowe niepełne wiersze akapitu, pozostawione jako pierwsze wiersze kolejnej kolumny, nazywamy bękartami. One z kolei są owocami bujnej przeszłości, ale nie mają szczególnych perspektyw i wyglądają na porzucone i osamotnione. (s. 49)
Co ciekawe, polskim redaktorom książki udzielił się dowcip Bringhursta, bo przypis (Robert Oleś? Adam Twardoch?) głosi:
...dobór 'profesji rodziców' każdego z nich wskazuje, że zecerzy z większą tolerancją podchodzili do samotnych wierszy u dołu kolumny niż do wierszy zawieszonych u góry.
Bringhurst wielokrotnie zdradza się też z niechęcią do pewnego szwajcarskiego kroju:
... inne kroje bezszeryfowe, jak Helvetica, gdzie tylko pobożne życzenia spajają litery ze sobą. (s. 35)
Obecnie używane są dywizy krótkie, tępo zakończone, grube i idealnie poziome, niczym uchodźcy z fontu Helvetica. (s. 87)
Moim absolutnym faworytem jest rozdział 3.4, czyli „Związki plemienne i rodowe”, poświęcony zależnościom pomiędzy odmianami krojów. Ale ty tylko fragmencik:
W przypadku antykwy związek majuskuły i minuskuły – w którym wielkie litery pełnią funkcję nadrzędną, ale to małe litery mają faktyczną władzę - utrzymuje swą mocną pozycję już dwanaście stuleci. Ta monarchia konstytucyjna alfabetu jest jedną z najtrwalszych europejskich instytucji w dziedzinie kultury. (s. 60)
Daruję sobie legendarne: białą wysypkę, świńską szczecinę i typografa kradnącego owce. Ciąg dalszy (zapewne) nastąpi.
poniedziałek, 2 sierpnia 2010
Cudze półki
Brak własnej półki nie zniechęca mnie jednak do zaglądania do cudzych mieszkań, żeby zobaczyć, jak przechowuje się w nich książki, no i oczywiście jakie książki się tam przechowuje. Moim absolutnbym faworytem w kategorii jak pozostaje typograf Erik Spiekermann, który pozwolił sfotografować swoje mieszkanie magazynowi Dwell (via Casual Optimist):
W kategorii jakie zycięzcą jest Glenn O'Brien (via The Selby):
No i wreszcie na bieżąco wrażeń dostarcza mi Bookshelf Porn. Gorąco polecam:
czwartek, 29 lipca 2010
Warszawa
środa, 28 lipca 2010
22. Biennale Plakatu
Pierwsze, co mnie uderzyło, kiedy weszłam do wilanowskiego Muzeum Plakatu to niesamowity natłok bodźców. Krótko mówiąc, przestrzeń wystawiennicza jest za mała dla tak dużej ilości plakatów, a do tego jeszcze została w mało komfortowy sposób przystosowana. Prezentowane prace zajmują niemal całą powierzchnię ścian – od sufitu do około pół metra nad ziemią. W efekcie utworzyły się kolumny złożone z 3–4 plakatów. Wszystko ułożone ciasno i dopasowane jak puzzle. Nie dość, że poszczególne prace nie mogły złapać oddechu, przytłoczone przez kolory i kształty napierające ze wszystkoch stron, to dodatkowo jeszcze plakaty powieszone wyżej były zwyczajnie słabo widoczne, a tekst z wykorzystaniem mniejszego stopnia pisma był niemal zupełnie nieczytelny. Nieco więcej przestrzeni miały plakaty, które wywieszono na poziomie antresoli –choć wyeksponowano je w sposób nudny, bo w linii i pojedynczo, to ich odbiór był znacznie łatwiejszy.
Ze względu na moje dosyć wyraźnie ukierunkowane zainteresowania, część plakatów była mi w dużej mierze obojętna. Z prac wskazanych przez jurorów na kolana rzucił mnie tylko Złoty Medal w kategorii reklamowej („Buttonfly”). Wielka mucha zbudowana z błyszczących (efekt nie do oddania na zdjęciu) guzików. Nic zaskakującego, w końcu na biennale mamy do czynienia z prawdziwymi gigantami plakatu – ta praca jest autorstwa Stefana Sagmeistera, znanego pewnie w dużej mierze z kontrowersyjnych publikacji autobiograficznych „Tings I Have Learned In My Life So Far” inbsp;„Made You Look„.
Były też wielkie polskie nazwiska, jak Pluta czy Majewski, ale z przykrością stwierdziłam, że żaden z plakatów tego pokolenia nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Od strony technicznej przykuwają uwagą jakąś szlachetnością i surowością, ale nie mogę się ciągle oprzeć wrażeniu, że ta estetyka już mi się znudziła, że to już było tyle razy (a mówię to ja, miłośniczka typograficznych staroci, nekrofil niemal!).
Odniosłam też wrażenie, że ogólnie najlepsze plakaty pojawiły się w kategorii „kultura” – zwłaszcza plakaty teatralne (choć akurat te wybrane przez jurorów mogłyby sugerować coś innego, jeśli idzie o mój gust). Sporo było też autotematyzmu – plakatów o wystawach plakatów czy o robieniu plakatów. (Świetny „Poniedziałek”, który przypomniał mi o tym komiksie i tym uroczym filmiku Jacques'a Khouri.) Tu jestem już chyba blisko truizmu, że najlepsze są te prace, których tematykę autor zna dobrze. Zatem czas się wycofać.
Na koniec. Nie mogło się obyć bez klasycznych sucharów typograficznych – pojawił się plakat z hasłem z Alana Fletchera: „Helvetica is to typeface as Toblerone is to chocolate”. Żeby jednak nie było sucho, plakat dowcipny: