Delibrium  ❦ 
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Miejsce do pracy

Na co dzień więk­szość cza­su po­świę­co­ne­go pra­cy spę­dzam w agen­cji. Mamy open spa­ce, któ­ry ma mnó­stwo za­let, ale nie brak mu też wad. Moż­na się po­śmiać, a memy roz­prze­strze­nia­ją się bły­ska­wicz­nie. Z dru­giej stro­ny trud­no się sku­pić, gdy ktoś aku­rat po raz sie­dem­na­sty od­słu­chu­je tej sa­mej ra­diów­ki. Kie­dy kich­nę, dwa­dzie­ścia osób od­krzy­ku­je mi „na zdro­wie”. Wię­cej niż dwie oso­by roz­ma­wia­ją­ce w tym sa­mym cza­sie przez te­le­fon nie wcho­dzą w grę. Je­śli nie jest się pew­nym ja­kie­goś roz­wią­za­nia, moż­na prze­pro­wa­dzić szyb­ki test ko­ry­ta­rzo­wy (co jest za­rów­no za­le­tą, jak i wa­dą).

Pra­ca w domu jest trud­niej­sza. Niby mam spo­kój, nikt mi nie prze­szka­dza (po­za ko­tem, któ­ry lubi sie­dzieć na ta­ble­cie, gryźć nici in­tro­li­ga­tor­skie i zrzu­cać przed­mio­ty ze sto­łu). Z dru­giej stro­ny ko­niecz­ność zmie­nia­nia ma­łe­go po­ko­ju dzien­ne­go w biu­ro, stu­dio fo­to­gra­ficz­ne, pra­cow­nię in­tro­li­ga­tor­ską i bóg wie co jesz­cze jest do­syć kło­po­tli­we. To wszyst­ko spra­wia, że trud­no mi wy­brać, gdzie wo­lę pra­co­wać. Zda­rza mi się przyjść do pra­cy wcze­śniej, że­by po­pra­co­wać w agen­cji (ta­blet In­tu­osa i roz­sąd­nych roz­mia­rów mo­ni­tor to nie­za­prze­czal­ne za­le­ty), ale też bio­rę cza­sem pra­cę do domu, że­by móc po­my­śleć w sku­pie­niu.

Nie raz i nie dwa zda­rza­ło mi się ma­rzyć ze zna­jo­my­mi o faj­nej prze­strze­ni, w któ­rej róż­ni lu­dzie mo­gli­by pra­co­wać: po­ma­gać so­bie na­wza­jem, ale nie prze­szka­dzać. Za­wsze w ta­kich chwi­lach przy­wo­ły­wa­li­śmy no­wo­jor­skie Stu­dio Ma­tes. Od paru lat w Pol­sce roz­kwi­ta­ją ta­kie prze­strze­nie co­-wor­kin­go­we pod ta­ki­mi ha­sła­mi jak Fa­bLab czy Hac­ker­spa­ce. A w Kra­ko­wie bu­du­je się Wy­twór­nia. Je­stem nie­sa­mo­wi­cie pod­eks­cy­to­wa­na. Ma być wspól­na prze­strzeń, pro­fe­sjo­nal­ne wy­po­sa­że­nie (dru­kar­ka 3D!) bę­dzie współ­pra­ca, warsz­ta­ty, pro­mo­cja twór­ców i wej­ście na kar­net. Mo­że wy­ro­śnie mi pod bo­kiem ide­al­ne miej­sce do pra­cy?

Bardziej rzeczowe informacje i wypowiedzi założycieli są tutaj.

Zdjęcie podprowadzone stąd.

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Ligatura „Th”

Zwy­kle dzie­lę li­ga­tu­ry we­dług kry­te­riów funk­cjo­nal­nych, to jest na ob­li­ga­to­ryj­ne i es­te­tycz­ne. Te dru­gie zwy­kłam trak­to­wać jak al­ter­na­cje kon­tek­sto­we. Mo­gą faj­nie wy­glą­dać w wy­bu­ja­łym ty­tu­le czy na okład­ce ma­ga­zy­nu ko­bie­ce­go. Te pierw­sze do dla mnie li­ga­tu­ry ję­zy­ko­we (nor­we­skie æ to jed­nak co in­ne­go niż ae), a tak­że li­ga­tu­ry, któ­re w nie­któ­rych kro­jach wy­mu­sza­ne są przez prze­wiesz­ki (tu kla­sycz­ny przy­kład fi, w któ­rym gór­na część f skle­ja się z krop­ką nad i) – ta gru­pa po­win­na być do­myśl­nie włą­czo­na.

Zwra­ca­no nam na AK­T-cie uwa­gę na frag­ment Ele­men­ta­rza sty­lu, w któ­rym Brin­ghurst za­uwa­ża, że w pi­smach z se­rii Ado­be Ori­gi­nal au­to­ma­tycz­nie dzia­ła też li­ga­tu­ra Th. Wy­bór Ro­ber­ta Slim­ba­cha (bo to on od­po­wia­da w du­żej mie­rze za ta­ką de­cy­zję) dys­ku­to­wa­li cie­ka­wie użyt­kow­ni­cy Ty­po­phi­le tutu, zwracając między innymi uwagę na kwestię wersalików i ka­pitalików. Wszyst­ko to wzbu­dzi­ło u mnie nie­chęć do rze­czo­nej li­ga­tu­ry, za­pew­ne na za­sa­dzie: sko­ro coś jest kon­tro­wer­syj­ne, to le­piej tego uni­kać. Ostat­nio jed­nak od­ko­pa­łam zdję­cie, któ­re zro­bi­łam w kruż­gan­kach De­an's Yard w West­min­ster Ab­bey.

Mo­że li­ga­tu­ra Th nie na­da­je się do tek­stu cią­głe­go, ale po­tra­fi być wspa­nia­ła i ma­je­sta­tycz­na, je­śli sto­su­je się ją do epi­gra­fów, a za­pew­ne też w ozdob­nych pi­san­kach (przy­kład tu­taj) lub w ka­li­gra­fii.

piątek, 12 kwietnia 2013

Londyńskie metro, cz. 2

Mamy w miesz­ka­niu osob­ną pół­kę na rze­czy po­ży­czo­ne. Zaj­rza­łam tam ostat­nio, że­by spraw­dzić, czy nie prze­trzy­mu­ję cu­dzej wła­sno­ści dłu­żej, niż po­zwa­la na to do­bre wy­cho­wa­nie. Zna­la­złam Type & Ty­po­gra­phy – wy­bór ar­ty­ku­łów z cza­so­pi­sma „Ma­trix, the re­view for prin­ters & bi­blio­phi­les” (Ka­ro­li­no, wkrót­ce zwró­cę!) a w nim tekst o Joh­sto­nie, któ­ry do­brze uzu­peł­nia moje wcze­śniej­sze uwa­gi.

Au­to­rem ar­ty­ku­łu jest Co­lin Banks, któ­ry ra­zem ze swo­im part­ne­rem za­wo­do­wym, Joh­nem Mi­le­sem, przy­go­to­wy­wał w la­tach 80 no­wą wer­sję pi­sma Joh­sto­na dla lon­dyń­skie­go me­tra. Tekst jest do­syć oso­bi­sty i spo­ro w nim ża­lu i kry­ty­ki wo­bec au­to­ra ory­gi­nal­ne­go pi­sma, któ­ry oka­zał się czło­wie­kiem trud­nym we współ­pra­cy. Za­sad­ni­cza część ar­ty­ku­łu to ana­li­za za­sad do­ty­czą­cych ker­nin­gu, ja­kie przy­jął John­ston.

Przede wszyst­kim dą­żył on do uzy­ska­nia ta­kie­go spo­so­bu cię­cia li­ter (mó­wi­my tu o me­ta­lu), któ­ry po­zwo­lił­by na skład bez uży­cia pu­ste­go ma­te­ria­łu do re­gu­la­cji świa­teł mię­dzy­li­te­ro­wych. Jego ide­ą fix by­ła gru­bość kre­ski, któ­ra po­win­na być taka sama dla wszyst­kich zna­ków. Pod­sta­wę sta­no­wić mia­ło o, któ­re­go świa­tło we­wnętrz­ne mie­rzy­ło­by dwu­krot­ną gru­bość kre­ski. Ta­kie też mia­ło być świa­tło po­mię­dzy o a ko­lej­ną li­te­rą i tak aż do koń­ca wy­ra­zu.

Banks zwra­ca uwa­gę, że rok, w któ­rym pi­smo Joh­sto­na od­da­no do użyt­ku, to tak­że rok wy­da­nia Ty­po­gra­phi­cal Prin­ting Sur­fe­ces – dzie­ła sze­ro­ko pre­zen­tu­ją­ce­go ko­niecz­nem ody­fi­ka­cje optycz­ne li­ter, jak ko­rek­ta li­nii po­zio­mych, któ­re za­wsze wy­da­ją się grub­sze niż pio­no­we, czy za­pro­jek­to­wa­nie li­ter o i V tak, by prze­kra­cza­ły de­li­kat­nie li­nię ba­zo­wą i – w dru­gim przy­pad­ku – wy­so­ko­ści x.

Jeśli kon­tro­wer­syj­ne de­cy­zje Joh­sto­na mie­li­by­śmy uspra­wie­dli­wiać, na­le­ża­ło­by zwró­cić uwa­gę na fakt, że jak su­ge­ru­je Banks, Joh­ston praw­do­po­dob­nie nie wie­dział lub nie prze­wi­dział, że jego li­te­ry mo­gą być sto­so­wa­ne ina­czej niż jako ma­lo­wa­ne przez ma­la­rzy zna­ków, w któ­rej to tech­ni­ce od­sad­ki nie ma­ją prze­cież zna­cze­nia.


Źródło: Colling Banks, Edward Johston and Letter Spacing in: Type and Typography. Higlights form Matrix, the review for printers & bibliophiles, ed. John Randle, John D. Berry, (New York: Mark Batty, 2003), 344–353.

środa, 10 kwietnia 2013

Sztuka odmowy

Sza­le­nie za­in­spi­ro­wa­ło mnie wy­stę­pie­nie Ja­so­na San­ta Ma­rii w ra­mach no­wo­jor­skiej edy­cji Cre­ati­ve Mor­nings (k­toś wie, kie­dy ru­szy war­szaw­ska? albo kie­dy po­ja­wi się kra­kow­ska?). Ja­son mówił o tym, jak w trak­cie swo­jej ka­rie­ry jako wol­ny strze­lec uczył się mó­wić „nie”. Opo­wia­dał o tym, jak wpa­ko­wał się w pro­jekt, któ­ry – choć nie był zbyt eks­cy­tu­ją­cy – miał po­móc mu sta­nąć na nogi i za­ro­bić tro­chę pie­nię­dzy na po­czą­tek. Osta­tecz­nie Ja­son stra­cił wię­cej ner­wów, niż za­ro­bił pie­nię­dzy. Więc nie by­ło war­to.

Kil­ka wy­mie­nio­nych w wy­stą­pie­niu wy­znacz­ni­ków, któ­ry­mi war­to się kie­ro­wać przy an­ga­żo­wa­niu się w pro­jek­ty, to m.in: czy klient nie jest kom­plet­nym dzi­wa­kiem (czy nie pi­sze zbyt dłu­gich lub zbyt krót­kich ma­ili? ja­kie robi pierw­sze wra­że­nie?) oraz czy na­praw­dę po­trze­bu­je się pie­nię­dzy (czy mam dach nad gło­wą? je­dze­nie w lo­dów­ce?). Ja­son mó­wi o świa­do­mym kształ­to­wa­niu ścież­ki za­wo­do­wej, spe­cja­li­za­cji, o znaj­do­wa­niu cza­su na wła­sne pro­jek­ty. Wszyst­ko to brzmi nie­sa­mo­wi­cie in­spi­ru­ją­co, czło­wiek ma ocho­tę od­rzu­cić po­ło­wę zle­ceń, za­jąć się rę­ko­dzie­łem i żyć w har­mo­nii.

My­ślę jed­nak, że taka po­sta­wa wy­ma­ga ogrom­nej od­wa­gi. Teo­re­tycz­nie mo­gę so­bie po­zwo­lić na od­rzu­ce­nie do­wol­nej licz­by pro­po­zy­cji, bo to nie jest moje głów­ne źró­dło utrzy­ma­nia. Jed­no­cze­śnie mam po­czu­cie, że rezygnując z jakiejś współpracy, tra­cę fan­ta­stycz­ną oka­zję, że­by się cze­goś na­uczyć, bo w tej chwi­li pra­ca nad danym zle­ce­niem jest dla mnie przede wszyst­kim na­uką, spraw­dzia­nem i zdo­by­wa­niem do­świad­cze­nia. Poza tym je­śli raz po­wiem nie, to już wię­cej mnie nie za­pro­szą do współ­pra­cy, praw­da? A jed­no­cze­śnie po­tra­fię znie­na­wi­dzić pro­jekt, któ­ry miał być wspa­nia­łą przy­go­dą, je­śli tyl­ko cią­gnie się zbyt dłu­go. Mam wra­że­nie, że je­stem krót­ko­dy­stan­sow­cem, ma­ra­ton nie dla mnie, za szyb­ko tra­cę ser­ce do pro­jek­tu. Na­wet je­śli współ­pra­cu­ję z wspa­nia­ły­mi ludź­mi i je­stem cią­gle mo­ty­wo­wa­na, to trud­no mi sku­pić się nad czymś, cze­go ko­niec jest zbyt od­le­gły (tj. wy­kra­cza poza trzy mie­sią­ce). Mo­że to po­wi­nien być mój wy­znacz­nik, kie­dy na­le­ży po­wie­dzieć „nie”?

Slajd z wystąpienia. Jason dał mi (nam) prawo mówić „nie”.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Strategie segregowania książek, czyli o entropii

Na po­cząt­ku grud­nia prze­pro­wa­dzi­łam się do sta­rej ka­mie­ni­cy na Dęb­ni­kach. By­ło mnó­stwo pu­deł z gra­ta­mi ku­chen­ny­mi, ubra­nia­mi i książ­ka­mi. By­ło skrę­ca­nie me­bli, z cze­go istot­ne są tu pół­ki, ko­mo­da i sza­fa na książ­ki. (Ja­ko bied­ny czło­wiek me­blu­ję swo­je miesz­ka­nie głów­nie z po­mo­cą szwedz­kiej for­my IKE­A.) Po­tem trze­ba by­ło wszyst­ko wy­pa­ko­wać. Książ­ki rów­nież.

Pro­blem po­le­gał na tym, że wpro­wa­dzi­łam się z Ar­tu­rem, więc ksią­żek by­ło dwa razy wię­cej, w do­dat­ku mia­ły róż­nych wła­ści­cie­li. Co ro­bić? Po­łą­czyć księ­go­zbio­ry? Trzy­mać swo­je rze­czy osob­no? Kto ma pra­wo do pół­ki na wy­so­ko­ści wzro­ku? Co zro­bić z książ­ka­mi po­ży­czo­ny­mi? Gdzie trzy­mać książ­ki, któ­re są w cią­głym ru­chu (słow­ni­ki, tzw. re­fe­ren­ce bo­oks i książ­ki ak­tu­al­nie czy­ta­ne).

Stra­te­gii se­gre­go­wa­nia ksią­żek jest mnó­stwo. Naj­bar­dziej ku­szą­ca jest tak­ty­ka ko­lo­ry­stycz­na, któ­rą wi­dzia­łam na­wet ostat­nio u Al­do­ny. Mo­że kie­dyś się na nie­go sku­szę, ale na po­czą­tek zde­cy­do­wa­li­śmy się na po­dział pio­no­wy sza­fy na książ­ki. Za­anek­to­wa­łam pra­wą po­ło­wę i w ra­mach mo­je­go wy­cin­ka sta­ra­łam się za­pro­wa­dzić ja­kiś po­rzą­dek: po­ezja ra­zem (przy oka­zji po­wstał ład­ny bia­ły blok, bo u mnie po­ezja to głów­nie wy­daw­nic­two A5), po­wie­ści ra­zem, ra­zem tek­sty na­uko­we i spe­cjal­na pół­ka na książ­ki po­ży­czo­ne. Wy­trzy­ma­li­śmy tak mo­że kil­ka mie­się­cy, po­tem książ­ki za­czę­ły się mie­szać. Co­raz wię­cej ksią­żek za­czę­ło wy­my­kać się na dru­gą po­ło­wę. W tej chwi­li już tyl­ko po skraj­nej le­wej i po skraj­nej pra­wej stro­nie sto­ją książ­ki jed­ne­go wła­ści­cie­la, ale gór­na pół­ka wy­ła­mu­je się i z tej za­sa­dy. Za­czy­na nas ogar­niać cha­os.

Pew­ne de­cy­zje wy­mu­sza na nas zło­śli­wość rze­czy mar­twych. Zło­śli­wa oka­za­ła się pół­ka z IKEA, któ­ra za­wa­lo­na prze­ze mnie ko­lo­ro­wy­mi ma­ga­zy­na­mi za­czę­ła się ugi­nać i od­su­wać od ścia­ny. Przy­krę­ci­li­śmy na nowo i za­peł­ni­li­śmy pa­per­bac­ka­mi na lek­kim, pul­po­wym pa­pie­rze. Oka­za­ło się, że z jed­nym wy­jąt­kiem są to książ­ki bry­tyj­skie i ame­ry­kań­skie. Dla­cze­go u nas nie ma tego (bar­dzo sen­sow­ne­go) zwy­cza­ju wy­da­wa­nia lek­kie­go pa­per­bac­ka dla ksią­żek do­brze przy­ję­tych już na ryn­ku?

Ostat­nim ba­stio­nem po­rząd­ku są po­wie­ści gra­ficz­ne i moje książ­ki bran­żo­we. Le­żą so­bie od­dziel­nie na ko­mo­dzie i nic nie jest w sta­nie zbu­rzyć tego ła­du.

A jak Wy se­gre­gu­je­cie swo­je książ­ki? Ko­lo­ry­stycz­nie? Te­ma­tycz­nie? Po roz­mia­rze?

Zdjęcia kota (telefonem) zrobił Artur. Kot nazywa się Rysia.