Delibrium  ❦ 
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.

piątek, 18 stycznia 2013

Trzy dni w Londynie

Trzy dni w Lon­dy­nie to do­kład­nie taka ilość, któ­ra nie po­zwa­la się na­sy­cić, a je­dy­nie za­ostrza ape­tyt. Za­chły­snę­łam się. Wszyst­kie­go tam tak du­żo: te­atró­w*, mu­ze­ó­w**, księ­garń. Na­gle oka­zu­je się, że te wszyst­kie książ­ki, al­bu­my i ma­ga­zy­ny ist­nie­ją na­praw­dę, a nie tyl­ko w In­ter­ne­cie, że moż­na zo­ba­czyć In­for­ma­tion is Be­au­ti­ful na pa­pie­rze albo ku­pić Vo­gu­e’a bez em­pi­ko­wej mar­ży.
Pech chciał, że aku­rat tego dnia, kie­dy wy­pa­da­ło na­sze bu­szo­wa­nie po księ­gar­niach w oko­li­cach St Mar­tins Lane, za­po­mnia­łam za­brać z ho­te­lu apa­rat. Osta­tecz­nie jed­nak nie tra­fili­śmy do le­gen­dar­ne­go an­ty­kwa­ria­tu, gdzie moż­na ku­pić (al­bo przy­naj­mniej zo­ba­czyć) eg­zem­plarz Sher­loc­ka Hol­me­sa z au­to­gra­fem au­to­ra, więc stra­ta nie jest aż tak wiel­ka.

Naj­bar­dziej spodo­ba­ła mi się chy­ba Mag­ma w Co­vent Gar­den. To mi­kro sieć księ­garń, któ­ra urze­kła mnie do­syć au­tor­skim wy­bo­rem ofe­ro­wa­nych ksią­żek. Nie ko­niecz­nie sprze­da­ją tam wszyst­kie pod­ręcz­ni­ki do di­zaj­nu, ale za to jest mnó­stwo ko­mik­sów, ksią­żek au­tor­skich i cza­so­pism. Spe­cy­ficz­ny jest też spo­sób ich pre­zen­ta­cji: zde­cy­do­wa­ną więk­szość wy­sta­wio­no tak, by wi­docz­ne by­ły ich okład­ki, a nie tyl­ko grzbie­ty. Tam też ku­pi­łam Acne Pa­per, ma­ga­zyn, któ­re­go chcia­łam do­tknąć, od kie­dy tyl­ko zo­ba­czy­łam te dwie roz­kła­dów­ki:



via Pascal Grob

Mam sła­bość do ja­snych stro­nic i Acne Pa­per pre­zen­tu­je lek­kie li­ter­nic­two w naj­lep­szym sty­lu na nie­po­wle­ka­nym, mięk­kim pa­pie­rze. Przy tak gi­gan­tycz­nym for­ma­cie (k­tó­re­go wiel­kie płach­ty przy­jem­nie prze­le­wa­ją się przez rę­ce) cięż­kie i tłu­ste li­te­ry zu­peł­nie by się nie spraw­dzi­ły. Do tego na okład­kach (bo są trzy wer­sje) ostat­nie­go nu­me­ru wy­dru­ko­wa­no fo­to­gra­fie Bri­git­te La­com­be. Trud­no by­ło po­wstrzy­mać się przed ku­pie­niem wszyst­kich wa­rian­tów. Jej por­tre­ty to ten ro­dzaj fo­to­gra­fii, któ­rą po­tra­fię się ab­so­lut­nie za­chły­snąć, są tak do­sko­na­łe. Moż­na to też ująć kró­cej: Acne Pa­per pu­bli­ku­je zdję­cia Ri­char­da Ave­do­na i po­ni­żej tego po­zio­mu sta­ra się nie scho­dzić.





Mo­głam też przyj­rzeć się ksią­żecz­kom z se­rii Wreck This Jo­ur­nal, któ­re dzia­ła­ją jak od­trut­ka dla tych, któ­rzy nad­mier­nie dba­ją o swo­ich pa­pie­ro­wych przy­ja­ciół. Te książ­ki słu­żą bo­wiem do nisz­cze­nia. Każ­da stro­na za­wie­ra po­le­ce­nie: po­dziur­kuj tę stro­nę, przy­tknij tu ła­pę ja­kie­goś zwie­rza­ka, za­kop ten dzien­nik i od­kop po upły­wie jed­nej doby. In­ter­net pę­ka od zdjęć już znisz­czo­nych dzien­ni­ków. Być mo­że i mnie, głasz­czą­cej ja­sne stro­ni­ce Acne Pa­per, przy­da­ła­by się taka te­ra­pia.


via www.buy­olym­pia­.com

* W po­bli­żu był sklep z bu­ta­mi do tań­ca. Do­kład­nie ta­ki­mi, o ja­kich ma­rzy­łam.
** Te mnie aku­rat znie­chę­ci­ły. Tate Mo­dern by­ło tak za­tło­czo­ne, że już do żad­ne­go nie po­szłam.

1 komentarz :