Czyli kilka słów o moich książkowych zwyczajach.
1. Kupuję, bo ładne. Mam książki, których nigdy nie przeczytam (bo nie znam języka, bo są nudne) ale musiałam je kupić ze względu na walory estetyczne. I odwrotnie – miewam problemy z kupieniem książki, którą chcę przeczytać, jeśli jest niechlujnie złożona lub źle wydrukowana.
2. Zdzieram cenę. Nie znoszę, kiedy cena jest przyklejona do okładki. Większy problem stanowią książki z drugiej ręki. Bukiniści koło dworca zawsze naklejają swoją cenę na cenę oryginalną. Zdzieranie dwóch warstw kleu nie jest łatwe. Najlepsze pod tym względem są książki z Massolitu – ceny nigdy nie są naklejane, ale wypisywane ołówkiem po wewnętrznej stronie okładki. Nie czuję potrzeby ich wymazywania.
3. Czytam notkę o autorze i zupełnie ignoruję blurby. Choć mam słabość do rzeczy z historią, a jak się niedawno dowiedziałam, blurby mają swoją historię, i tak ich nie czytam. Jeśli to powieść lub zbiór opowiadań, to lubię wiedzieć o fabule jak najmniej, a blurb zawsze zdradza początkową jej część.
4. Rozprasowuję rozkładówki. Wiem, że są ludzie, którzy tego nie robią (być może jest ich nawet większość). Niektóre książki Artura albo Oli wyglądają, jakby nigdy nie były czytane. Ja zawsze po otwarciu książki przeciągam dłonią przez środek rozkładówki, żeby się lepiej otwierała. I tak strona za stroną.
5. Bazgram. Podkreślam, smaruję po marginesach. Dlatego lubię duże, estetyczne marginesy. Absolutnym hitem pod względem ich rozmiaru były Zaślubiny Kadmosa z Harmonią wydane przez Znak. Nie, nie mam oporów przed „zniszczeniem” książki. Przecież po to są marginesy! Żeby była przestrzeń na palce (trzymam książkę, a paluchy nie zasłaniają tekstu, więc można czytać) i na notatki. Czasem, kiedy trafiam na irytujące błędy, poprawiam je, stawiając znaki korektorskie. Ale rogów nie zaginam. Zawsze używam zakładek (a znam takich, co po prostu zapamiętują numer strony)
6. Porzucam, na rzecz innych. Właściwie zawsze czytam kilka książek na raz, najlepiej z różnych dziedzin. Jakaś powieść, jakiś esej albo poezja, coś o dizajnie. Ale zawsze wszystko kończę. Zabija mnie poczucie obowiązku.
Wasza kolej. Chcę poznać cudze zwyczaje książkowe.
Edit: Jeszcze jedno! Rozbieram je z obwolut. Projektowanie obwolut to wielka przyjemność – tworzenie różnych gier znaczeniowych pomiędzy okładką i obrolutą (jak ostatni Murakami Chipa Kidda), ale ich używanie to mordęga. Zsuwa się, wygina. Podobno w Dobrych Wydawnictwach w Cywilizowanych Krajach obwoluta z definicji jest tymczasowa – przyciąga wzrok w księgarni, a potem jest wyrzucana, żeby ujawnić klasyczną, odporną na zmiany trendów oprawę.
Delibrium ❦
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.
Ja książki czytam, tak po prostu. Targam je ze sobą wszędzie, nawet kosztem drugiego śniadania i krzywego kręgosłupa.
OdpowiedzUsuńZawsze jedną na raz, chyba, że mam na jakąś deadline. Na przyklad teraz na chwilę przerwałem GoT, żeby przeczytać Kłamcę. O bogowie, jakaż to zła książka. :)
Czytam. Wącham. Przekładam z półki na półkę, żeby miały odpowiednie sąsiedztwo. Czasami nadgryzam. Czasami - nie. Recenzuję. Głaszczę. I mówię do nich... ;)
OdpowiedzUsuńRozdaję. Bardzo rzadko się przywiązuję, często zapominam, że jakąś książkę w ogóle posiadam, nigdy wiem, komu, co i kiedy pożyczyłam. Wiem, to dziwne u edytorki, ale nic na to nie poradzę, choć to stosunkowo nowy zwyczaj (chyba wziął się z tych całych przeprowadzek tu i tam). A wcale nie mam dobrej do książek pamięci, żeby się wymigiwać tworzeniem mentalnej biblioteczki!
OdpowiedzUsuńA jeśli nie rozdaję, to nie czytam (bo oddam dobrowolnie tylko coś, co już przeczytałam - chyba, że jestem przekonana, że nigdy do tego nie sięgnę, tak oddałam bez żalu zielonosowie wydanie "Vade-mecum", bardzo nietrafiony prezent). Tak było na przykład z "Widzieć/wiedzieć" (wstyd się przyznać chyba) albo z "Dziennikiem" Virginii Woolf. Ale fakt, że się ich permanentnie nie pozbyłam pozostawia nadzieję...
Podpisuję. Zwykle na trzecież stronie czwórki tytułowej, bo wielu ludzi pomija tę pierszą; podpisuję zamaszyście, najlepiej czymś, co pisze atramentem (piórem albo jednym z tych lejących długopisów). Zbawienie, kiedy nasze książki zaczęły się mieszać, zwłaszcza, gdy było w mieszkaniu po kilka egzemplarzy paru tytułów.
Zaczęłam się teraz zastanawiać, czy czytam drugi raz. Tak, czytam. To przez tę słabą pamięć do książek, drugi raz wiele się nie różni od pierwszego. Choć z pewną rzewnością zauważyłam dziś, że czytając Pottera po angielsku, wciąż jestem w stanie przywołać te same zdania z pierwszego polskiego wydania w zasadzie słowo w słowo (co przeszkodziło mi, swoją drogą, kiedy miałam lat trzynaście przeczytać tom trzeci w oryginale, głos wewnętrznego Polkowskiego był zbyt silny) :-).
Jeśli pożądana książka jest brzydka, szturmuję Google w poszukiwaniu innego wydania. Albo wersji na Kindle. Ale brzydką książkę kupię tylko w akcie ogromnej desperacji.
Potrafię porzucić lekturę bardzo szybko, jeśli tłumaczenie mnie drażni. Albo ilość literówek, albo błędów składniowych, albo źle odmieniane zaimki. Zaprawdę, szewska pasja mnie czasem ogarnia na widok
"go" zamiast "to" i innych podobnych [/offtopic].
A poczucie obowiązku, tak silne w przypadku seriali, jakoś książek nie dotyczy. Kończę w zasadzie rzadko :)
Jeśli chodzi o książki które czytam dla przyjemności, to podobno traktuję je jak śmieci - pozaginane rogi, wymięte okładki, ślady po rozgniecionym bananie z którym książka przeleżała dwa upalne dni w Holandii, to dość standardowe traktowanie. Dlatego pożyczone książki czytam bardzo wolno - robię to tylko w domu, kiedy szanse na to że im się coś stanie są względnie niskie.
OdpowiedzUsuńCzytam głównie w autobusach, tramwajach i między zajęciami.
Czytam po kilkanaście pozycji naraz, czasem powyżej roku.
Książki uczelniane i artykuły to inna historia - czytam je na ogół z ekranu, czasem drukując rozdział albo dwa, kreśląc, mnąc i używając większości wolnego miejsca.
Wydanie, skład, okładka, jakość papieru nie mają dla mnie praktycznie żadnego znaczenia.
Mam listę na której jest zapisane kto ma którą moją książkę. Mam też czarną listę osób, które nigdy więcej żadnej mojej książki nie dostaną.
Kupuję, czytam, rozdaję, porzucam. Stan mojego zasiedzenia w jednym miejscu można poznać po przyroście ilości książek. Jest kilkanaście takich, że razem ze mną wędrują do nowych miejsc - np. doszczętnie zaczytane "Wszystko czerwone" Chmielewskiej. Ostatnio Kindle ograniczył moje zakupy książkowe i teraz nawet z Bony (na Kanoniczej) potrafię wyjść bez książki (dla siebie, bo często wychodzę z książką dla kogoś). Czytam po kilka książek na raz, niektóre czytam latami, czasem się poddaję i nie kończę. Nie bazgrzę, nie podpisuję, nie zaginam rogów. Zdarza się, że czytam więcej niż raz, ostatnio czytam więcej rzeczy w oryginale (co prawda tylko te po angielsku) i fascynuje mnie to, że mimo czytania w obcym języku, mam wrażenie, że czytam po polsku. Generalnie lubię ideę książki, książek, księgozbiorów i L-przestrzeni jako takiej.
OdpowiedzUsuńA ja na przykład mam teraz dużo książek w kartonach.
OdpowiedzUsuńOooch. Masz też trochę książek poza kartonami — u mnie.
Usuń1. Kupuję, kiedy tylko mogę. Jakoś tak wychodzi, że najczęściej czytam książki, które chcę też mieć. Ostatnio nauczyłem się wykorzystywać zasoby Jagiellonki (gdzie najczęściej mam problemy ze zdobyciem suszy naukowej, ale zapasy literatury pięknej mają obfite), ale zawsze jakoś mi tak nieswojo. Między innymi dlatego, że często oddaję książki do biblioteki długo po terminie. Bez szczególnego powodu.
OdpowiedzUsuń2. Najczęściej zapamiętuję numer strony, dopiero uczę się korzystać z zakładek. Są bardzo użyteczne, ale dla mnie ciągle mało intuicyjne (bo trzeba szukać pod ręką czegoś, co by się na zakładkę nadawało).
3. Zdarza mi się rozgrzebywać kilka książek i nie kończyć ich przez długi czas. Najczęściej jest tak, że im mniej mam czasu na czytanie, tym więcej książek zaczynam (potem motywacja do skończenia opada, na ich miejsce wchodzą nowe).
4. Uczę się dopiero kreślić po książkach (tylko ołówkiem!). Podoba mi się myśl, że pożyczę komuś potem taką książkę i zatrzyma się przy miejscach, przy których ja się zatrzymałem.
5. Podpisuję tylko książki ważne dla mnie, chcę zostawić ślad na tych, które zostawiły ślad na mnie. I na tych, które pożyczam jeszcze nie wypróbowanym osobom (czasem się zdarza).
6. Porządkuję według intuicyjnego klucza. Niektóre książki sąsiadują ze sobą, bo są napisane przez jednego autora, inne, bo mają podobną tematykę (czasem podobieństwo opiera się tylko na luźnym skojarzeniu), czasami ze względu na kolor okładki. I to chyba tyle.
Nałogowo kolekcjonuję. Rzadko kiedy oddaję. Kojarzę to co czytam, z tym co wokół mnie się dzieje, przywiązuję się więc do nich jak do zdjęć czy pamiątek. Wącham, uwielbiam zapach książek. Dotykam, nie znam się na tym, ale faktura czy grubość papieru, wyczuwanie tego, jest dla mnie miłym, zmysłowym doznaniem. Zaginam rogi, gdy przestaję czytać w danym miejscu. Nie wiem kiedy nauczyłam się tego złego nawyku. Wyczerpuję książki fizycznie: brudzę ("niechcący"), mażę, gniotę, żyją razem ze mną. I podoba mi się określenie "kosztem kręgosłupa".
OdpowiedzUsuń