Podczas jednej z wypraw pierwszego typu moją uwagę zwrócił tomik wierszy Aleksandra Puszkina w przekładzie Juliana Tuwima. Pal licho samego autora. Co prawda z dzieciństwa pamiętam cudowne baśnie rosyjskie opatrzone właśnie jego nazwiskiem, ale tym razem nie o treść chodziło. Okładka wyglądała znajomo: przypominała serię Biblioteczka Aforystów, którą Leon Urbański zaprojektował dla PIW-u.
Coś było jednak nie tak. Rzut oka na metryczkę i wszystko jasne – „Projekt okładki i kart tytułowych: Krzysztof Jerominek”. Krótka kwerenda (czytaj: zapytanie w Google) wyjaśniło całą resztę:
Mentorem i Mistrzem Jerominka został wkrótce – z obopólnego wyboru – Leon Urbański, wybitny projektant druków (…). Zasadom sztuki typografii, którym hołdował Leon Urbański (…) pozostaje Jerominek wierny do dziś.Słucham wywiadu, oglądam inne prace Jerominka i kiwam głową. Sporo pięknych druków, które bez żadnych wątpliwości można zaliczyć do nurtu typografii klasycznej. Ale też projekty, które mogłyby wyjść spod ręki międzywojennego awangardzisty.
Spoglądam jeszcze raz na okładkę Puszkina i zastanawiam się, co mi tu nie gra. Gruba linia? Jest w porządku – to znak czasów (tak jak znakiem naszych czasów jest 0.25 pt). Wydaje mi się, że mam problem z dwiema rzeczami. Po pierwsze sprawa bardzo subiektywna: brakuje mi tu lekkości i elegancji. Zamiast z natury eleganckiego układu osiowego jest blok, który siedzi mocno na stronie. Po drugie drażni mnie mnogość wszystkiego: stopni pisma, ornamentów, nawet kolorów. Niby wszystko ma sens i co ma być większe, jest większe, ale ten Aleksander Puszkin jakiś taki ciasny, a Tuwim luźny. I jeszcze rzut oka na tył: o ile u Urbańskiego mieliśmy kontynuację głównego ornamentu, o tyle u Jerominka tył jest dziwnie zagospodarowany, bo na górze i na dole jest ornament, ale pomiędzy nimi – pustka.
Kłopotliwa jest ta okładka. Niby wszystko w porządku, a jednak jakiś niepokój i zgrzyt pozostaje.