Dlatego zainteresowała mnie wystawa Polaroid Gigante w ramach pierwszej edycji Kraków Photo Fringe. Czuję, że Polaroid to maszynka, z którą mogłabym się zaprzyjaźnić. A jednak zdjęcia wystawione w galerii A1 (ul. Kanonicza 1, prosto, w lewo i po schodkach w dół) dalekie są od amatorszczyzny. Mają walor dokumentacyjny w tym sensie, że bardzo silnie skupiają się na obiektach. W przypadku zdjęć Chemy Madoza czy przypominających przedstawienia martwej natury niczym spod pędzla niderlandzkich mistrzów fotografii Manuela Vilarino czy wreszcie igrających z grawitacją pracach Ouki Leele fizyczność, namacalność obiektów jest na pierwszym planie. Jednak oświetlenie i kompozycja, choć czasem udają przypadkowe, są pieczołowicie ustawione.
Kiedy zobaczyłam te zdjęcia w potęznym formacie (50x60 cm) ze wspaniałym światłem (Madoz, Vilarino) genialną pracą z modelem (Ricardo Martin) czy intrygującą fakturą (Roberto Chicharro) zaczęłam się zastanwiać, jak można osiągnąć taki efekt tak małym aparacikiem. I przede wszystkim: jak z czegoś tak małego drukować tak wielkie odbitki? Szybka kwerenda zmieniła moje nastawienie. Aparacik nie jest mały. Jest gigantyczny. W pewnym sensie przypomina pierwszy komputer. Podobno jest ich tylko pięć na świecie. Jeden z nich jest w posiadaniu nowojorskiego studia, które swoją nazwę wzięło właśnie od wymiarów odbitek. Do Nowego Jorku daleko, ale wystawę można obejrzeć blisko, w Krakowie jeszcze przez kilka dni.
Foto: l.amont (Flickr) |
Polaroid Gigante 50x60
Galeria A1 Inst. Hist. Arch. i Kons. Zab. PKWA
ul. Kanonicza 1
07.05–31.05
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz