Motyw projektu kongenialnego pojawiał się u mnie bardzo często na studiach. W pewnym sensie wyrosłam w przekonaniu, że to oczywistość, dopiero praktyka projektowa i przygladanie się rynkowi książki w Polsce sprowadziły mnie na ziemię. Sięgam po serię Sfera eseju wydawaną przez Świat Książki i pod fajną, bardzo rozpoznawalną okładką Przemka Dębowskiego… ech, szkoda mówić.
Zauważyłam jednak, że problem ten wykracza poza świat projektowania książek i poza podział makieta – okładka. Praca w agencji reklamowej sprawiła, że zaczęłam zwracać większą uwagę na opakowania. Wydaje mi się, że częstym problemem jest podział kompetencji czy też brak wystarczająco ścisłej współpracy między grafikiem a operatorem DTP (a także pracownikiem naświetlarni, przygotowalni itd.). Oglądając opakowania na półkach można zobaczyć dobre projekty, które zmieniły się w projekty słabe przez to, że grafik nie znał specyfiki druku albo nie wiedział, jak taką specyfikę wykorzystać. Usłyszałam kiedyś od kolegi anegdotę o grafiku, który z wielkim wysiłkiem namaział wspaniałe, barwne opakowanie margaryny, a potem dowiedział się, że będzie ono drukowane tylko w dwóch kolorach.
Kontrprzykład stanowi dla mnie rada Fajnych Chłopaków, o których pisałam wczoraj. Trzeba poznać materiał i do niego dostosowywać projekt. Jeśli technika druku nie pozwala na wiele, można stworzyć projekt, który fakt ten obróci w żart i wykorzysta jako atut.
Delibrium ❦
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz