Motyw projektu kongenialnego pojawiał się u mnie bardzo często na studiach. W pewnym sensie wyrosłam w przekonaniu, że to oczywistość, dopiero praktyka projektowa i przygladanie się rynkowi książki w Polsce sprowadziły mnie na ziemię. Sięgam po serię Sfera eseju wydawaną przez Świat Książki i pod fajną, bardzo rozpoznawalną okładką Przemka Dębowskiego… ech, szkoda mówić.
Zauważyłam jednak, że problem ten wykracza poza świat projektowania książek i poza podział makieta – okładka. Praca w agencji reklamowej sprawiła, że zaczęłam zwracać większą uwagę na opakowania. Wydaje mi się, że częstym problemem jest podział kompetencji czy też brak wystarczająco ścisłej współpracy między grafikiem a operatorem DTP (a także pracownikiem naświetlarni, przygotowalni itd.). Oglądając opakowania na półkach można zobaczyć dobre projekty, które zmieniły się w projekty słabe przez to, że grafik nie znał specyfiki druku albo nie wiedział, jak taką specyfikę wykorzystać. Usłyszałam kiedyś od kolegi anegdotę o grafiku, który z wielkim wysiłkiem namaział wspaniałe, barwne opakowanie margaryny, a potem dowiedział się, że będzie ono drukowane tylko w dwóch kolorach.
Kontrprzykład stanowi dla mnie rada Fajnych Chłopaków, o których pisałam wczoraj. Trzeba poznać materiał i do niego dostosowywać projekt. Jeśli technika druku nie pozwala na wiele, można stworzyć projekt, który fakt ten obróci w żart i wykorzysta jako atut.
Delibrium ❦
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.
czwartek, 15 listopada 2012
środa, 14 listopada 2012
Notes w traktory
Jestem prawdziwą szczęściarą, bo na Targach Wiedzy Graficznej, które odbyły się dwa tygodnie temu w Warszawie (zacna impreza), udało mi się dostać na warsztaty z Fajnymi Chłopakami (to ci, co stoją za marką Pan tu nie stał).
Program głosił, że tematem jest „vintage printing”. W praktyce okazało się, że chodzi o dwie tradycyjne metody – sitodruk i hot stamping. Uczestnicy warsztatów poznawali je w trakcie produkcji własnego notesu. Sitodruk urzekł mnie na tyle, że rozważam prowadzenie dalszych eksperymentów na własną rękę. Na warsztatach nauczyłam się przede wszystkim, jak istotne w tej technice jest odpowiednie przygotowanie matrycy. Na traktorach (fotka poniżej) bardzo wyraźny jest efekt rastra. Problemu tego nie było z drukami, które opierały się na mniej skomplikowanych wzorach, które miały także i ten plus, że dziurki w folii o wiele mniej się zapychały.
Po przygotowaniu sitodrukowej wewnętrznej strony okładki metodą hot stampingu tłoczyliśmy stronę zewnętrzną. Fajne Chłopaki wyjaśniły, że odbitka może być niedoskonała (folia często przylepiała się do matrycy albo słabo odbijała), ale to nie szkodzi, bo konwencja i dobór materiału (szara tektura) pozwalają te niedoskonałości wybaczyć. Inaczej byłoby, gdybyśmy drukowali na papierze kredowym, bo on wymaga druku wysokiej jakości.
Na koniec zszywaliśmy blok i okładkę znaną mi już metodą na trzy dziurki. Co mnie jednak zaskoczyło, to zrobienia dziurek wykorzystaliśmy… wiertarkę. Potem gilotyna, przycinanie rogów, doczepianie gumki i voila.
Program głosił, że tematem jest „vintage printing”. W praktyce okazało się, że chodzi o dwie tradycyjne metody – sitodruk i hot stamping. Uczestnicy warsztatów poznawali je w trakcie produkcji własnego notesu. Sitodruk urzekł mnie na tyle, że rozważam prowadzenie dalszych eksperymentów na własną rękę. Na warsztatach nauczyłam się przede wszystkim, jak istotne w tej technice jest odpowiednie przygotowanie matrycy. Na traktorach (fotka poniżej) bardzo wyraźny jest efekt rastra. Problemu tego nie było z drukami, które opierały się na mniej skomplikowanych wzorach, które miały także i ten plus, że dziurki w folii o wiele mniej się zapychały.
Po przygotowaniu sitodrukowej wewnętrznej strony okładki metodą hot stampingu tłoczyliśmy stronę zewnętrzną. Fajne Chłopaki wyjaśniły, że odbitka może być niedoskonała (folia często przylepiała się do matrycy albo słabo odbijała), ale to nie szkodzi, bo konwencja i dobór materiału (szara tektura) pozwalają te niedoskonałości wybaczyć. Inaczej byłoby, gdybyśmy drukowali na papierze kredowym, bo on wymaga druku wysokiej jakości.
Na koniec zszywaliśmy blok i okładkę znaną mi już metodą na trzy dziurki. Co mnie jednak zaskoczyło, to zrobienia dziurek wykorzystaliśmy… wiertarkę. Potem gilotyna, przycinanie rogów, doczepianie gumki i voila.
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)