poniedziałek, 17 września 2012
Gdzie chadzam z książkami
Jestem wielką fanką akcji Strefa Wolnego Czytania organizowanej parę lat temu przez Fundację Znaczy się. Mam w domu kartonik z ich logo (bo i u mnie można czytać), sama czytuję w wielu miejscach wymienionych na ich liście. Nie czytam jednak w tramwajach i autobusach (bo prawie nimi nie jeżdżę, a na rowerze czytać trudno). Nie czytam też od pewnego czasu w Cafe Philo. Wiąże się to z pewną anegdotą. Usiadłam kiedyś w rzeczonej kawiarni z książką (jakieś wiekopomne dzieło na egzamin z literatury antycznej), kelnerka uprzejmie zapytała, czy coś mi podać, czy tylko posiedzę i poczytam (wielki plus). Chwilę jednak później do mijego stolika przysiedli się (z braku wolnych miejsc gdzie indziej) dwaj panowie, którzy uznali, że jeśli człowiek czyta, to znaczy, że się nudzi i trzeba go zabawiać. Pozostało mi tylko pójść sobie.
Nie czytam też raczej w biliotekach i czytelniach. Choć bardzo dobrze pisało mi się prace roczne i robiło notatki z lektur polonistycznych w Bibliotece Jagiellońskiej, na której większość moich znajomych wieszała psy, to nie wydaje mi się to miejsce odpowiednie do czytania dla przyjemności.
Gdzie więc czytam?
1. W Massolicie na Felicjanek. Jest blisko, jest cicho. Można czytać w kawiarni, jeśli przyniesie się coś swojego, albo ściągnąć coś z półki w części księgarnianej. Zimą jest zimno, warto zabrać dodatkowy sweter. I mają zupę.
2. W księgarni Lokator na Mostowej. Można się wyciągnąć na kanapie albo zapaść w kinowy fotel. Znów cisza i spokój są sporym atutem. No i wiele książek pod ręką, gdyby lektura nam się za szybko skończyła. Mają Fritz Kolę.
3. W Nowej Prowincji na Brackiej. Nie jest cicho i nie jest pusto, a jakimś cudem gwar nie przeszkadza. Czytanie w NP zostało mi chyba z czasów studiów polonistycznych, bo zwykłam się tam wówczas zaszywać pomiędzy zajęciami. Mają humus.
Oczywiście nigdy nie wyprowadzam na spacer cudzych książek. Raz zabrałam w skałki pożyczoną książkę i oczywiście złapała mnie burza, która książkę ciężko doświadczyła. A Wy? Czy wypuszczacie swoje książki z domu?
środa, 12 września 2012
Mistrz Urbański i wspominki
Byłam chyba na początku drugiego roku studiów, chodziłam na zajęcia z poligrafii do mojej późniejszej promotorki i odkrywałam czasopisma branżowe. Jakoś w tym czasie ukazał się w 2+3D artykuł Magdaleny Frankowskiej o Leonie Urbańskim. Kilka dni później na nieistniejących już stoiskach bukinistów na krakowskim dworcu znalazłam Wiersze o książkach z 1963. Bibliofilski druk właśnie Urbańskiego, który nabyłam za śmieszne pieniądze. I absoultnie zakochałam się w klasycznej estetyce.
1. Całościowe opracowanie projektu.
Po pierwsze Urbański taką samą wagę przywiązywał do wszystkich elementów książki. D. Wróblewska już w 1965 roku pisała: „bardzo go jątrzy częsty u nas rozziew pomiędzy klasą okładki i wnętrza typograficznego książek, bo jest przeciwny fasadowości i łatwemu zdobnictwu. (…) Koncepcja książki (…) rozciąga [się] na grubość i kolor papieru, kroje pisma, gatunek ornamentu, przerywnika i ilustracji, proporcje i kolor.”1 W anegdocie studentów ASP przechował się obraz profesora regulującego światło w składzie ręcznym za pomocą pasków papieru (światła jednopunktowe były dla niego za szerokie)2. Przekładało się to także na jego spos.b myślenia o relacji treść-forma. Andrzej Heidrich wspomina: „Nie znosił mówienia o zdobieniu książki, twierdził, że książka powstaje jako produkt integralnego myślenia o tekście, zawartości i kształcie.”3
Po drugie całościowość ujęcia obejmuje także nadzór nad realizacją projektu. Wróblewska notuje, że Urbański sam był także papiernikiem, stąd jego doskonała znajomość tej materii, pozwalająca mu na osobisty dobór papieru do każdej publikacji.
2. Nurt klasyczny.
Do takiej szkoły zalicza artystę Magdalena Frankowska. Pisze ona: „typografia klasyczna r.wnoznaczna jest z kompozycją na osi i stosowaniem krojów pism pochodzenia renesansowego i barokowego.” Zaznacza jednak wyraźnie, że takie projektowanie nie oznacza wcale kopiowania dawnych wzorów, ale ich twórcze rozwijanie. O wadze, jaką Leon Urbański przywiązywał do historii książki, piszą także inni: „Urbański kochał i rozumiał formę historyczną. (…) Renesans był jego wyznaniem wiary. Drukarstwo włoskie, zwłaszcza wenecjańskie, z jego czystą antykwą i ekspresją italiki, a także budową tamtejszych książek, miał za wyjściowe. Lubił i późniejsze francuskie.”4
Wiersze o książkach to spore wyzwanie projektowe. Trzeba poradzić sobie z różnorodnością manier poetyckich poszczególnych autorów – rozspacjowaniem u Norwida, pauzami u Wyspiańskiego, różną długością wierszy i wersów. Każdy utwór poetycki ma bowiem inną szarość. Tę indywidualność trzeba zachować, ale trzeba także podporządkować ją jakiejś naczelnej regule organizującej całą antologię i stanowiącą o spójności tomu. Drugim problemem jest zapanowanie nad kontrastem, który wynika z zestawienia „ciężkiego” tekstu prozatorskiego wstępu i „lekkich” wersów poezji.
Format książki jest zbliżony do kwadratu, a wykreślenie kolumny bliskie złotemu podziałowi, choć nieco większe. Wiersze są równane do lewej i środkowane optycznie. Spójność projektowi zapewnia zastosowanie tylko jednego kroju – Plantina – i to ograniczonego do kilku stopni. Tekst wstępu jest drobniejszy, wiersze i spis treści – większe. Papier w kolorze chamois świetnie gra z umieszczonymi tu i tam cynobrowymi akcentami. Ornamentów jest niewiele, dominuje jeden w różnych konfiguracjach. Stosowany bardzo świadomie, by wyróżnić lub oddzielić, a nie dla ozdoby.
Kolorystyka okładki i środka są zgrane. Symbol pegaza tworzy klamrę: pojawia się zarówno na okładce projektu, jak i w kolofonie. Kolofon natomiast podkreśla wysmakowanie druku – nie stanowi prostego wyliczenia jak stopka redakcyjna, ale pisany jest tekstem ciągłym.
Choć przyglądałam się tej książce wiele razy i wydaje mi się, że znam ten projekt bardzo dobrze, to i tak często po niego sięgam, za motto biorąc słowa Andrzeja Tomaszewskiego: „Aby się uczyć od Leona Urbańskiego, należało również uważnie studiować jego druki i projekty. Ale naprawdę uważnie, bo dopiero analiza każdego światła, każdego stopnia pisma, sposobu przedstawiania i umieszczania ilustracji, ornamentu i innych detali kompozycji typograficznej pozwala zrozumieć, skąd się wzięły harmonia elementów i wizualny ład.”5
1. D. Wróblewska, Leon Urbański, typograf, „Poligrafika” 1965, nr 8, s. 204–208.
↩
2. J. Bokiewicz, Zamiast punktu, „Gazeta Wyborcza” – „Gazeta Książki”, 21 kwietnia 1998, przedruk w: Światło dała czarna sadza. Leon Urbański (1926-1998). Grafik. Typograf, red. A. Mieczyńska,
Warszawa 1997, s. 12–13.
↩
3. A. Heidrich, Sztuka proporcji, w: Światło dała czarna sadza…, dz. cyt., s. 11 12.
↩
4. A. Mieczyńska, Leon i książka, w: Światło dała czarna sadza…, dz. cyt., s. 3 5
↩
5. A. Tomaszewski, Hommage a Leon Urbański, „Wydawca” 1998, nr 5-6. Przedruk w: Światło dała czarna sadza…, dz. cyt., s. 20–23.
↩