Miałam więc sporo uprzedzeń dotyczących Lulu, kiedy przystąpiłam do projektowania książki. Ale podobno ograniczenia inspirują. Jak ogranicza nas projektowo Lulu?
Dla e-booków Lulu oferuje dwa formaty – PDF i EPUB. Tym się zajmować nie będę, wspomnę tylko, że można wgrywać samodzielnie przygotowane pliki lub pozwolić na ich automatycznie przekonwertowanie z Worda.
Dla książek papierowych dostępnych jest 14 formatów i 5 rodzajów oprawy, ale można je łączyć tylko w określony sposób, co oznacza, że nie mogę zrobić malutkiej książeczki 4.25 na 6.87 cali w twardej oprawie. Liczba papierów ograniczona jest do trzech (z czego jeden tylko w USA) co samo w sobie nie byłoby tak wielką wadą, gdyby wiadomo było, co to za papiery. Widziałam kilkakronie książki drukowane na „Lulu Standard” – zwykle był to wstrętny, cienki, bielony papier offsetowy. Kiedy z bólem zdecydowałam się na tę opcję dla swojego projektu (nie było innej dla wybranego formatu) zostałam mile zaskoczona: dostałam książkę drukowaną na papierze kremowym niezłej nawet jakości. Okazuje się bowiem, że istnieje skomplikowana tabelka pokazująca różne papiery kryjące się za nazwą „Lulu Standard” które zmieniają się w zależności od wybranej oprawy i ilości stron.
Przygotowywanie okładki do Lulu jest szczególnie skomplikowane. Są dwie możliwości: przygotowujemy przód osobno, tył osobno albo przygotowujemy całość razem. Za pierwszym razem przygotowywałam białą okładkę, a książka była bardzo cienka, więc zostawiłam grzbiet pusty i przygotowałam osobno obie strony. Lulu stara się ten proces ułatwić i dostarcza makiety z zaznaczonym spadem, obszarem bezpiecznym, miejscem na ISBN itd. Za drugim razem chciałam zrobić po bożemu, czyli całość za jednym razem. Choć przygotowałam wszystko na makiecie, to i tak przy wgrywaniu dowiedziałam się, że format jest niewłaściwy.
Lulu wywraca do góry nogami wszelkie moje oczekiwania dotyczące projektowania – żeby uzyskać jakąkolwiek rzetelną informację (np. na temat rozmiaru spadów)) trzeba się sporo namęczyć. Natomiast z pewnością jest to wygodne dla kogoś, kto ściąga po prostu makietę przygotowaną w Wordzie i zaczyna pisać, po czym wysyła tak przygotowany plik. Mam jednak wrażenie, że przy tego typu konstrukcji procesu wydawniczego żadna książka nie ma szans wyjść dobrze zaprojektowana – typografa krew zaleje ze względu na ilość ograniczeń i niewiadomych i da sobie spokój, a „zwykły autor”” opublikuje po prostu plik z Worda.
Choć chętnie obserwuję i włączam się aktywnie w różne nurty zmian w procesach wydawniczych, to nie mogę powiedzieć, żeby druk na żądanie w wykonaniu Lulu działał porywająco. Zrozumienie, w jaki sposób działa ich system, oraz dokopanie się do podstawowych informacji zajmuje sporo czasu.

Jako epilog całej historii dodam, że dostałam wczoraj ankietę od Lulu, w której miałam okazję wyrazić wszystkie moje wątpliwości dotyczące procesu publikacji. Ciekawe, czy coś się wkrótce zmieni.
A czy ktoś z Was miał do czynienia z tym lub innymi serwisami? Chętnie poznam opinie.