Przyjechała Tulik z Norwegii – kraju dobrego dizajnu, dziwnych znaków diakrytycznych i śmiesznych gier. Przywiozła mnóstwo artefaktów. Była książka o Josie, który mieszkał w ciele Marii. Była moneta z dziurką w środku (jak pączek!) i serduszkami na rewersie. Wreszcie była też typotorba, głosząca po norwesku (za Jeffersonem, który chyba jednak po norwesku nie mówił): „nie mogę żyć bez książek”.
Gratis poznałam też random wyrażenie: „klø meg bak øret!”, czyli „podrap mnie za uchem!”
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz