W świecie, gdzie każdy może drukować, co chce i kiedy chce, praca z ludźmi, którzy nie boją się wielokrotnych poprawek, którzy pytają i proszą o wyjaśnienie, jest prawdziwym luksusem. Chyba dlatego lubię pracę przy książkach. Cały proces jest na tyle długi, że kiedy publikacja ukazuje się wreszcie drukiem, można poczuć satysfakcję.
Na co dzień zajmuję się projektowaniem graficznym i DTP, od słów są kopirajterzy i korektorzy. Jednak po godzinach i mnie zdarza się usiąść na fotelu redaktorskim (oczywiście to tylko przenośnia, nie mam żadnego fotela, tylko odrapane przez koty krzesło HARRY).
Praca nad listami Kazimierza i Janiny Gurgulów była dla mnie wyjątkowym doświadczeniem. Po pierwsze, to zwyczajnie wzruszająca historia. Rok 1939, Wieliczka. Bohaterowie są małżeństwem zaledwie od roku, pierwsze (i jak się okaże – jedyne) dziecko w drodze. Zaczyna się wojna, on przywdziewa mundur i rusza na front. Trafia do Węgier, gdzie jest nauczycielem i pracuje w konspiracji. Dużo do siebie piszą. Potem na Węgry wkraczają wojska Rzeszy. Aresztowanie, obóz, egzekucja. Po drugie, to wyzwanie. Pojawia się odwieczna kwestia: modernizować czy nie modernizować. Są niejasności, które wynikają z transkrypcji: czy faktycznie Kazimierz napisał, że musi „zaszpanować” czy chodziło mu raczej o „zaszparować” (jak do dziś mówi się w niektórych rejonach Śląska – od niemieckiego sparen, które znaczy „oszczędzać”). Po trzecie, na ile ingerować w język autorek opracowania: styl ma tu prawo być podniosły, bo opowiadają swoją historię rodzinną, ale czy nie wpada on momentami w śmieszność?
A potem przychodzi czas na korektę składu i ten moment, kiedy tak naprawdę widzi się projekt po raz pierwszy. Choć uczestniczyłam w rozmowie, podczas której zapadały decyzje dotyczące kształtu książki (w tym także formy graficznej), to praca Karoliny i tak zrobiła na mnie wrażenie. Setki przypisów zostały uporządkowane w elegancki i przejrzysty sposób, tak że stały się niemal ornamentem, nie tracąc przy tym jednak funkcjonalności.
Potem zostaje już tylko drukarnia. Najchętniej oglądałoby się wszystko przy świetle dziennym, ale w zimie o 18.00 trochę o nie trudno. Jeszcze trzeba ponękać trochę drukarza („Można domieszać trochę cyjanu? Ten żółty musi być trochę chłodniejszy.”) i można odetchnąć z ulgą, zanim siądzie się do następnego projektu.
Delibrium ❦
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.