Delibrium  ❦ 
blog Kariny Graj poświęcony książkom, drukarstwu oraz rzeczom pięknym. Z wyraźnym upodobaniem do typografii klasycznej oraz rzemiosła.

poniedziałek, 27 lipca 2015

Czarna apla w kropki bordo. Uwagi o papierze

Uczestniczyłam w życiu w niejednym wykładzie o papierze. Najpierw w ramach zajęć na studiach, potem przy okazji różnych konferencji i innych wydarzeń typograficznych. Początkowa fascynacja (trzymać w ręku próbnik papieru po raz pierwszy!) z czasem zmieniła się w znudzenie (tyle informacji, kto by zapamiętał te wszystkie szczegóły) a nawet w zwątpienie (czy kiedyś mi się to do czegoś przyda?). Wreszcie okazało się – jak to zwykle bywa – że najlepiej uczyć się w praktyce, czyli przygotować projekt, który będzie wymagał użycia konkretnego papieru.



Na pewnym etapie projektowania identyfikacji wizualnej zaczynam żonglować poszczególnymi elementami, sprawdzać, jak działają w różnych zestawieniach kolorystycznych itp. Tym razem okazało się, że logotyp naprawdę dobrze wygląda w kontrze (po drobnej korekcie grubości linii) i tak już zostało – wizytówki miały być czarne. W programie graficznym można zasymulować niemal wszystko i do wszystkiego są mokapy, łatwo zapomnieć, że trzeba to będzie jeszcze jakoś wydrukować. Mgliście myślałam o jakimś czarnym papierze. Sprawy się skomplikowały, kiedy okazało się, że jedna strona wizytówki ma być czarna, a druga biała. „Chyba można zrobić czarną aplę?” – pomyślałam głupio.

Oczywiście, że można zrobić czarną aplę, ale są dużo lepsze sposoby, co na szczęście w porę uświadomili mi panowie z drukarni Kolory (jestem bardzo wdzięczna za ich niewyczerpaną wprost cierpliwość). Na własne oczy mogłam zobaczyć, jak okropnie wyciera się ciemna apla i jak paskudnie łuszczy się folia, którą się czasem nakłada, żeby ochronić kolor. Wróciliśmy więc do idei czarnego papieru (stanęło na Keaykolour) z białym tekstem drukowanym metodą sitodruku. Na tym etapie mogłam przypomnieć sobie wszystkie lekcje o papierze barwonym w masie, z którego kolor się nie ściera.

A co z drugą, białą stroną? Kaszerowanie! Przy czym biały papier (Munken Lynx) nie był wcale cieniutki, ale równie gruby, co Keaykolour, dzięki czemu po ich złączeniu powstał bardzo atrakcyjny dwukolorowy brzeg. Biały personalizowany awers zadrukowywany był cyfrowo i później łączony z czarnym rewersem wspólnym dla wszystkich wizytówek, co zmniejszało koszt (jedna matryca sitodrukowa, a nie np. siedem).

Morał z całej historii podwójny. Po pierwsze, warto czasem wstać od komputera, pooglądać prawdziwe wydruki (a nie tylko mokapy) i porozmawiać z kimś, kto naprawdę zna się na rzeczy. Po drugie, znacznie łatwiej się czegoś nauczyć, kiedy do rozwiązania jest jakiś konkretny problem.

wtorek, 14 lipca 2015

Przeładowanie informacjami, czyli o bibliotece elektronicznej

Pamiętam, że na studiach układałam książki obok łóżka w piękne, wielkie wieże (miałyśmy mało półek i dużo podłogi). Kiedyś próbowałam wyciagnąć coś z dolnej części stosu bez rozmontowywania całej konstrukcji. Wszystko się posypało, a Kafka uderzył mnie w głowę. To jedna z tych sytuacji, które pokazują nam, że mamy więcej książek niż jesteśmy w stanie ogarnąć. Teraz staram się na bieżąco kontrolować liczbę tomów w mieszkaniu, oddając te, do których nie będe już wracać, a które nie mają żadnej sentymentalnej wartości. Zasada jest prosta: patrzę na książkę i zadaję sobie pytanie, czy gdybym jej nie miała, to chciałabym ją kupić. Jeśli odpowiedź jest przecząca, szukam książce nowego domu. Znacznie trudniej zapanować nad e-bookami.

Łatwość gromadzenia książek elektronicznych jest zatrważająca. Kiedy rozglądamy się po mieszkaniu, nie widzimy zalegających woluminów. Żeby nabyć nowe, nie musimy nawet wstawać z krzesła. Mój kolega z pracy obliczył kiedyś, ile czasu zajęłoby mu przeczytanie całego swojego cyfrowego księgozbioru. Przed śmiercią raczej nie zdąży. To nie powstrzymuje go od kupowania kolejnych tytułów.

Mieć to prawie jak przeczytać
Nie trzeba być specjalistą od prognozowania trendów w technologii, by przewidzieć, że z czasem czytniki będą umożliwiały przechowywanie coraz to większej liczby książek. To pozwoli nam żyć w przeświadczeniu, że tak wiele mamy w zasięgu ręki. Jednak dostępność książek nie zawsze przekłada się na wzrost czytelnictwa. Być może działa tu złudne wrażenie, że jeśli wiemy o istnieniu jakiejś książki, to prawie jakbyśmy już znali jej treść. A jeśli do tego już ją kupiliśmy, to właściwie możemy się wypowiadać o niej z miną rasowego krytyka. W rzeczywistości jednak przypomina to bardziej wkładanie pod poduszkę Programów i dyskusji literackie okresu Młodej Polski Podrazy-Kwiatkowskiej na dzień przed egzaminem z historii literatury, jeśli wcześniej się tej książki nawet nie otwarło.

Czy jeśli prześpię się na moim czytniku, to zadziała to tak, jakbym przeczytała wszystko, co na nim zgromadziłam?

Mieć nie znaczy kupić
Nie wiem, skąd się bierze nawyk brania wszystkiego, co dają za darmo. Może to pozostałość czasów studenckich, może to zwykła łapczywość. Rzadko trafia się, że rozdawane są książki papierowe. Natomiast jest sporo źródeł, które oferują nam darmowe e-booki. A i ukraść łatwiej. I tak po kilku minutach spędzonych na Wolnych Lekturach albo Project Gutenberg mogę mieć ściągniętych więcej książek, niż jestem w stanie przeczytać w ciągu roku.

Mieć już na zawsze
Kryje się tu jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Forma kodeksu udoskonalana była przez setki lat i już się raczej nie zmieni. Znaczy to, że jeśli moje książki papierowe są ładne (a są, bo tylko takie kupuję), to w pewnym sensie mają już swoją doskonałą formę. Za 50 lat będą równie dobre jak teraz. Natomiast książka elektroniczna jako forma ciągle się rozwija. Może się okazać, że za kilknaście lat pliki MOBI z 2015 roku będą równie atrakcyjne, co dzisiaj odtwarzanie z pomocą CD-playera muzyki zapisanej w formacie MIDI.

To wszystko sprawia, że Kindle wiąże się dla mnie z poczuciem tymczasowości. Kiedy byłam na studiach i musiałam szybko przeczytać tekst na ćwiczenia, nie przeszkadzało mi, że mam tylko kserokopie wydruków zdjęć (sic!). Czytałam i wyrzucałam. Dziś, kiedy chcę coś szybko przeczytać, wybieram plik elektroniczny i zaraz po przeczytaniu kasuję (a przynajmniej staram się tak robić). Papier i wieczne miejsce na półce rezerwuję dla podręczników i książek o wybitnej warstwie wizualnej.

czwartek, 9 lipca 2015

Trzy piękne znaki typograficzne i jak ich używać

Niektórzy projektanci twierdzą, że pytanie o ulubiony krój jest w ogóle źle postawione, bo nie bierze pod uwagę kontekstu, czyli tego, do czego dany krój ma być stosowany. Prawdopodobnie równie fatalne jest pytanie o ulubiony znak typograficzny. W końcu sympatia, którą żywimy do kropki, nie sprawi, że będziemy jej używać zamiast cudzysłowu otwierającego. Jest jednak kilka znaków, które naprawdę lubię, i bardzo się cieszę, gdy nadarza się okazja, by ich użyć.

Hedera [❧]
Mam do niej duży sentyment. W moich studenckich projektach używałam jej bardzo (czytaj: zbyt) często, podobnie zresztą jak innych ornamentów. To chyba był rodzaj zachłyśnięcia się technogią. Gdybym miała założyć Gildię Użytkowników InDesigna, Którzy Potrafią Znaleźć Paletę Glifów, to pewnie na jej symbol wybrałabym właśnie hederę lub inny ornament kwiatowy.

Choć hedera to jeden z najstarszych znaków interpukcyjnych, jego fukcja nie była nigdy ściśle określona. Zanim rozpowszechniło się rozpoczynanie nowej myśli od nowego wiersza, początki akapitów oznaczano hederą (do tego służył też znak początku akapitu, ang. pilcrow). Dopiero z nastaniem druku zaczęto budować z hedery i innych ornamentów wzory.

Sama stosuję ją teraz już dosyć rzadko, głównie do oddzielania całostek tekstu, kiedy dodatkowy wiersz światła to za mało, a rozpoczęcie od nowej strony to za dużo. Czyli de facto używam jej w jednej z funkcji asteryzmu lub potrójnego asterysku. Zwykle sięgam po delikatniejsze formy tego znaku (Minion Pro oferuje bardzo subtelne ornamenty kwiatowe). Jednak nigdy nie zastepuję hederą asteryzmu użytego do oznaczenia utworu bez tytułu.

Frederic Warde, Printers’ Ornaments Applied to the Composition of Decorative Borders, Panels, and Patterns via CreativeReview. Poszczególne klocki z ornamentem ułożone są tak, że tworzą ozdobną ramkę.

Kropka środkowa [·]
Gdybym miała przygotować typograficzny odpowiednik conference bingo, na pewno znalazłoby się tam pole „wzmianka o kolumnie Trajana”. Trudno napisać dłuższy tekst o literach czy interpunkcji i się do niej nie odwołać.



Kolumna Trajana pokazuje ciekawy moment w rozwoju interpunkcji – poszczególne wyrazy nie są pisane jednym ciągiem, ale odstęp międzywyrazowy jeszcze się nie zadomowił. Zamiast niego jest znak umieszczany w połowie wysokości kapitały. Czasem kropka przyjmowała inne kształty: trójącika (pozostałość po kształcie narzędzia), a czasem – jak pisałam wyżej – hedery.

Jeszcze wcześniej kropka pojawia się u Arystofanesa, który dla tekstów Biblioteki Aleksandryjskiej wprowadził wiele innowacyjnych znaków. Obok średniej (środkowej) kropki na oznaczenie średniej pauzy, były też kropka niska i wysoka, oddające odpowiednio pauzę krótką i długą.
Warto zauważyć, że w większości fontów oprócz kropki środkowej występuje też punktor [•], który jest od niej znacznie większy i nie powinien być z nią mylony.

Mnożenie [×]
SJP pozwala stosować kropkę środkową również w znaczeniu iloczynu. Pamiętam, że tak właśnie uczono mnie mnożyć w podstawówce. Być może dla matematyków jest to wygodna konwencja. Opowiadał się za nią m.in. Leibniz, który kropką zastępował znak [×], bo ten wydawał mu się zbyt podobny do symbolu zmiennej [x]. Taki symbol mnożenia – wywodzący się podobno od krzyża św. Andrzeja – to wcześniejsza konwencja: miał ją wprowadzić William Oughtred w pierwszej połowie XVII w.

Matematycy używają obu tych znaków, ale stosują też inne konwencje zapisu (na przykład asterysk lub potęgowanie). Literatura rządzi się jednak innymi prawami. W ogóle rzadko spotyka się tu symbole arytmetyczne, a jeśli już, to często w innym kontekście. I tak mnożenie wykorzystywane jest np. do zapisywania wymiarów lub we frazach takich jak napęd 4 × 4.

W tekście ciągłym kropka środkowa może pełnić różne funkcje, asterysk także ma inne znaczenie, natomiast krzyżyk jako znak mnożenia jest jednoznaczny. Trudno też pomylić go z literą x, która w języku polskim prawie nie występuje, a jeśli już się pojawia, to często właśnie błędnie zamiast znaku mnożenia.

Przy okazji można dodać, że znak mnożenia powinien być otoczony spacjami (więc 1280 × 800, a nie 1280×800, a tym bardziej nie 1280x800). Jeśli to możliwe, należy zastosować spacje cienkie. Dotyczy to zarówno krzyżyka, jak i kropki.


Na dzisiejszą listę nie załapały się takie znaki jak krzyżyk [†], stopień [°], ukośnik i wiele innych. Mam nadzieję, że nie czują się pokrzywdzone.

Podziękowania dla Oli, która jasno wyłożyła mi różne konwencje notacyjne stosowane w logice czy matematyce.

Terminologia uzgodniona z
Niewielkim słownikiem typograficznym Jacka Mrowczyka oraz polską edycją Elementarza stylu w typografii (wydanie drugie).